Aktualności Kącik redaktora

Monte Cassino – jedna z najbardziej zaciętych bitew II wojny światowej.

Mikołaj Walkowicz

Rzeźba przy wejściu na Polski Cmentarz Wojenny. Fot. Wikipedia

Bitwa pod Monte Cassino. Jedna z tego rodzaju starć zbrojnych, które urosły do rangi symbolu, może nie jest to symbol taki jak D-day, Stalingrad czy szerokie pojęcie Bitwy o Anglię. Jest to określenie szczególnie bliskie polskiemu sercu, jest to pewnego rodzaju podstawa. Podstawa, której większość Polaków użyje jako koronny przykład polskiego wysiłku zbrojnego podczas II wojny światowej. Jest to wreszcie obok kampanii wrześniowej, powstania warszawskiego, Falaise, Lenino, czy Narwiku przykład tego, że żołnierz polski nie zważając na to pod czyimi rozkazami służy, gotów jest do najwyższych poświęceń mających na celu oddanie się sprawie swojej ojczyzny – Polski.

Dlaczego akurat Polacy? Naród bez państwa. Naród pozostawiony samemu sobie w obliczu niemieckiego okupanta z rosyjskim „nożem” w plecach. Naród, którego nowe pokolenie jest poddawane stanowczym represjom i próbom wynaradawiania swojego domu rodzinnego. Wracając do zadanego wyżej pytania: dlaczego? Przecież alianci stanowili koalicję wielu państw dużo lepiej prosperujących w wojennej rzeczywistości, niż pozbawieni swojego państwa Polacy. Należy wrócić do początków niemieckiej inwazji na ZSRS (VI-VII 1941 r.). W owym czasie Moskwa za usilną namową brytyjskiego Ministra Spraw Zagranicznych Anthonyego Edenena doszło po wielu „przepychankach” politycznych do podpisania 30 VII 1941 r. układu Sikorski-Majski. Układ ten przewidywał, m.in.:

Rząd Związku Socjalistycznych Republik Rad uznaje, że traktaty sowiecko-niemieckie z 1939 roku, dotyczące zmian terytorialnych w Polsce, utraciły swoją moc. (…) Rząd Związku Socjalistycznych Republik Rad oświadcza swą zgodę na tworzenie na terytorium Związku Socjalistycznych Republik Rad Armii Polskiej, której dowódca będzie mianowany przez Rząd Rzeczypospolitej Polskiej w porozumieniu z rządem Związku Socjalistycznych Republik Rad. Armia Polska na terytorium Związku Socjalistycznych Republik Rad będzie podlegać w sprawach operacyjnych Naczelnemu Dowództwu Związku Socjalistycznych Republik Rad, w skład którego będzie się znajdować przedstawiciel Armii Polskiej. Wszystkie szczegóły dotyczące organizacji dowództwa i użycia Armii będą ustalone dalszym układem.

Protokół II

Z chwilą przywrócenia stosunków dyplomatycznych rząd Związku Socjalistycznych Republik Rad udzieli amnestii wszystkim obywatelom polskim, którzy są obecnie pozbawieni swobody na terytorium Związku Socjalistycznych Republik Rad, bądź jako jeńcy wojenni, bądź z innych odpowiednich powodów[1].

 

Podpisanie układu, Londyn, 30 lipca 1941. Od lewej: Władysław Sikorski, Anthony Eden, Winston Churchill i Iwan Majski. Fot. Wikipedia

Po podpisaniu układu nastąpiły długotrwałe pertraktacje mające na celu uzyskanie faktycznej amnestii (co w warunkach sowieckich było niemal niemożliwie), a także utworzenie armii, na czele której stanąć miał gen. brygady Władysław Anders.

Generałowie: Michał Tokarzewski-Karaszewicz, Władysław Anders, Mieczysław Boruta-Spiechowicz (pierwszy rząd, od lewej), Zygmunt Bohusz-Szyszko, płk Leopold Okulicki (drugi rząd). Polskie Siły Zbrojne w ZSRR 1942

Po podpisaniu układu nastał czas niepewności, sojusz z wrogiem? Rząd polski na zachodzie nie mógł być w owej sytuacji pewien. Wątpliwości te podsycały kolejne przewózki polskiego wojska, natarczywe ograniczanie ilości racji… Lecz do tego wiodła jeszcze długa droga. Stan Polskiego wojska był opłakany, brakowało podstawowych środków do życia: od leków poprzez racje żywnościowe, a na nafcie i świecach skończywszy. Żołnierze po blisko dwóch latach spędzonych w obozach, w rozsypujących się mundurach bez butów… Kolejnym palącym problemem było zakwaterowanie, pod koniec IX 1941 r. polskie siły zbrojne w ZSRS wynosiły ok. 22 tys. żołnierzy, by w sierpniu roku następnego osiągnąć 116,5 tys. osób, w tym 78,5 tys. żołnierzy (ta nadwyżka wynika z tego, że za armią podążali cywile, dla których była to czasem jedyna droga ku wolności). Warto również zaznaczyć, że oficjalny pobór rozpoczął się dopiero 6 II 1942 r. Wojsko nie było – jakby się mogło na pierwszy rzut oka wydawać – jednolitą jednostką w skład „Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR” wchodziły (I poł. 1942 r.) dowództwo armii, 5 DP [Dywizja Piechoty – przyp. aut.], 6 DP, 7 DP, 8 DP, 9 DP, 10 DP, ośrodek organizacji armii, centrum wyszkolenia armii oraz kilka pomniejszych jednostek poza dywizyjnych.

Generałowie: Michał Tokarzewski-Karaszewicz, Władysław Anders, Mieczysław Boruta-Spiechowicz (pierwszy rząd, od lewej), Zygmunt Bohusz-Szyszko, płk Leopold Okulicki (drugi rząd). Polskie Siły Zbrojne w ZSRR 1942. Fot. Wikipedia

W początkowym okresie swojego istnienia żołnierze rozlokowani byli w trzech różnych obozach: Bułzuku, Tatiszczewie i w Tockoje. Lecz w połowie XII 1941 r. władze radzieckie nakazały przeniesienie PSZ [Polskie Siły Zbrojne – przyp. aut.] na tereny Azji Mniejszej. Odkąd do armii gen. Andersa zaczęło napływać coraz więcej rekrutów (te kilka dywizji w obliczu morza radzieckiego wojska stanowiło tylko niewielki ułamek) zainteresowanie tą właśnie formacją zaczęła okazywać Wlk. Brytania (czynna przy jej powstaniu). W konsekwencji czego doszło do kolejnych pertraktacji z Rosją sowiecką, wynikiem ich PSZ zostać miały przeniesione na tereny Bliskiego Wschodu, co niosło następujące korzyści: Polacy wreszcie zyskali większą swobodę działań i otwierały się przed nimi nowe możliwości organizacyjne i uzupełnienia wszelakich braków materiałowych. Stalin pozbywał się uciążliwego balastu, wymagającego przecież pożywienia, broni i miejsca, a Anglicy dostawali żołnierzy, którzy mogliby stanowić ochronę dla roponośnych pól Bliskiego Wschodu (zagrożonych inwazją niemiecką), a tak przecież istotnych na nowoczesnym teatrze działań wojennych, dominowanym sukcesywnie przez pojazdy mechaniczne. Ewakuacja rozpoczęła się 24 III 1942 r. i trwać będzie z przerwami do sierpnia. W pierwszym rzucie (24 III-4 IV) na tereny Persji przedostało się ok. 33 tys. żołnierzy i 11 tys. cywilów, z których ok. 3 tys. stanowiły dzieci[2]. Po okresie pierwszej ewakuacji nastąpił czas stagnacji, doszło nawet do tego, że osoby narodowości polskiej nie mogły się poruszać po ZSRS bez specjalnych zezwoleń, zmniejszono także po raz kolejny przydział żywności. Powodowało to spadek formy fizycznej wojska, a w konsekwencji częste występowanie chorób mających związek z niedożywieniem np. kurzą ślepotę. Powstawały różne strategie mające na celu zagospodarowanie tej sprawnej fizycznie masy ludzkiej. Jeden z nich przewidywał walkę po stronie brytyjskiej w obronie terenów na południe od ZSRS. W owym czasie postępy niemieckie doprowadziły armię złamanego krzyża, aż nad tereny zachodniego brzegu Wołgi w okolicach Stalingradu [dziś Wołgograd – przyp. aut.]. Podczas zbliżenia polsko-sowieckiego (koniec VII 1942 r.) ustalono zasady ewakuacji wojska i ludności cywilnej na tereny Bliskiego Wschodu. Druga fala ewakuacji trwała od 5 do 25 VIII 1942 r., w czasie jej trwania przerzucono kolejne 45 tys. żołnierzy i 15,5 tys. cywilów.

Drugą częścią, z której składać się miał późniejszy 2 Korpus Polski, była Brygada Strzelców Karpackich. Jednostka ta powstała w roku 1940 z żołnierzy polskich internowanych w obozach jenieckich na terenie Węgier i Rumunii, tym razem nie pod angielskim, lecz francuskim protektoratem. Jako ciekawostkę można podać, że BSK [Brygada Strzelców Karpackich – przyp. aut.] ze względu na dużą liczbę osób z wyższym wykształceniem była pod tym względem najbardziej „akademicką” jednostką polską podczas całego konfliktu. Po kapitulacji Francji na kontynencie europejskim (19 VI 1940 r.) nadszedł rozkaz nakazujący złożenie broni, lecz dzięki nieugiętej postawie dowódcy BSK, płk Stanisława Kopańskiego oddział pozostał gotowy do wysiłku wojennego.

Załadunek żołnierzy SBSK w Aleksandrii na rejs do Tobruku. Fot. Wikipedia

W połowie I 1941 r. jednostka przemianowana została na SBSK (Samodzielna Brygada Strzelców Karpackich) i przeszła ona na etat brytyjski. Istniały koncepcje wysłania oddziału do obrony Grecji, lecz plany te poszły wniwecz, przez zbyt szybkie postępy niemieckie. Sytuacja rozwiązała się sama, dowództwo brytyjskie rozkazem z dnia 25 VII 1941 r. nakazało przedostanie się SBSK (z zadaniem zluzowania oddziałów australijskich) w okolicę Tobruku (spodziewanego miejsca ataku państw osi). Sytuacja na froncie przyjęła charakter wojny pozycyjnej. Przez początkowy okres bytności polskiego wojska w twierdzy głównymi zadaniami były: ostrzał artyleryjski pozycji nieprzyjaciela oraz wyprawy za linię frontu (patrole) celem pozyskania jeńców– stanowiących cenne źródło informacji. Podczas pełnienia służby przez pierwsze tygodnie w Tobruku jedyną formą aktywności zaczepnej były wspomniane wyżej patrole, niektóre z nich przeszły do historii jako symbol polskiej brawury i odwagi. Pozwolę sobie teraz jeden z nich przytoczyć: podczas nocnej służby z dnia 1 na 2 XI na czujkę [wydzielona część oddziału pełniąca funkcje zwiadowczo-wartownicze – przyp. aut.] 2 kompanii 3 batalionu wszedł patrol włoski. Do niewoli wzięto podchor. Colonna. Podczas przesłuchania wyjawił on plany niemieckiego ataku na twierdzę, wiadomość ta od razu dotarła do sztabu wojsk brytyjskich i z pewnością przyczyniła się do końcowego zwycięstwa aliantów w nadchodzącej bitwie. Historii takich było znacznie więcej i nie sposób ich teraz przypomnieć, lecz należy dodać, że wojny nie wygrywają armie i ich generałowie, lecz właśnie zwykli szeregowi oraz podoficerowie, przewyższający swoim zaangażowaniem dowództwo.

Ofensywa Brytyjska rozpoczęła się 18 XI i uprzedziła wojska osi. Operacja ta miała kryptonim „Crusader”. W nocy z 9 na 10 XII SBSK rozpoczęła natarcie, udało się zdobyć dwa wzgórza, wtedy też doszło do przerwania długotrwałego oblężenia Tobruku. Rozpoczął się pościg za siłami nieprzyjaciela. Kolejnym przystankiem do wypchnięcia państw osi z Afryki był przyczółek Camuset w okolicy umocnień Gazali. Po wyczerpujących walkach nadeszła wyczekiwana decyzja o odesłaniu uszczuplonej po dziesięciomiesięcznych walkach brygady na odpoczynek do Egiptu. Tym akcentem skończył się udział polskich jednostek naziemnych w walkach na czarnym lądzie.

Tereny działań bojowych Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich (Polish Independent Brigade Group) 04.1941 – 03.1942. Fot. Wikipedia

Zgodnie z rozporządzeniem Churchilla (VIII 1942) nastąpił podział obszaru Bliskiego Wschodu pod względem administracji wojskowej na dwa tereny działań: Dowództwo Bliskiego Wschodu obejmujące: Egipt, Palestynę i Syrię z siedzibą w Kairze, a także Dowództwo Środkowego Wschodu zwane PAIForces (z ang. Persja and Iraq Forces). Tymczasem wojska polskie po przedostaniu się na omawiane tereny i reorganizacji, przemianach pełnych bezładu oraz chaosu prezentowały się następująco: w skład 3 Dywizji Strzelców Karpackich wchodziły: 1 i 2 Brygada Strzelców Karpackich wraz z artylerią dywizyjną: 1, 2, 3 Karpackim Pułkiem Artylerii Lekkiej, 3 Karpackim Pułkiem Artylerii Ppanc., 3 Karpackim Pułkiem Artylerii Plot., 12 Pułkiem Ułanów Podolskich, 3 Karpackim Batalionem Saperów, 3 Karpackim Batalionem Łączności). W skład 5 Kresowej Dywizji Piechoty wchodziły m.in. 5 Wieleńska Brygada Piechoty, 6 Lwowska Brygada Piechoty, 2 Warszawska Brygada Pancerna.

W czasie gdy na terenach Bliskiego Wschodu powstał II Korpus złożony z polskich żołnierzy, Alianci, po kapitulacji państw osi w Afryce północnej szykowali się do ataku na tereny Półwyspu Apenińskiego. Plan dowództwa sprzymierzonych był zasadniczo bardzo prosty: wykorzystujemy Włochy jako swego rodzaju klin i za jego pomocą wbijamy się do Europy, czyniąc jak największe szkody Niemcom, odciążając przy tym Stalina. Minister Spraw Zagranicznych Wielkiej Brytanii był zdania, że w ówczesnej sytuacji lepiej będzie zorganizować kilka mniejszych operacji wojskowych w Europie południowo-wschodniej i południowej, przez co amerykański sekretarz obrony podsunął prezydentowi Stanów Zjednoczonych projekt przejęcia dowództwa nad lądowaniem w Normandii. Ów projekt zawsze miał znaczenie drugorzędne z uwagi na przygotowywane operacji desantowej i otwarcie kolejnego frontu na zachodzie Starego Kontynentu. Decyzja o podjęciu działań zbrojnych zapadła już I 1943 r., i zyskała kryptonim „Husky”. W jej trakcie wojska alianckie miały wylądować na Sycylii i doprowadzić do przejęcia wyspy. 10 VII doszło do desantu dwóch armii: brytyjskiej i amerykańskiej. Wermacht mógł im przeciwstawić tylko trzy dywizje z czego tylko dwie stacjonowały na Sycylii. Jednym z pierwszych sukcesów sprzymierzonych było opanowanie całej przestrzeni powietrznej nad wyspą. Państwa osi wiedząc w jakiej sytuacji znalazły się ich wojska i zdając sobie sprawę, że jedyną opcją pozostało przegrupowanie swych sił i przygotowanie dogodnych pozycji obronnych w górzystym terenie środkowych Włoch. Wobec czego już 18 VIII cała Sycylia znajdowała się w rękach aliantów, a 40 tys. Niemców i 60 tys. Włochów przebyło Cieśninę Mykeńską wraz ze znaczącą częścią swojego wyposażenia. Kampania sycylijska została ukończona.

Wróciły wahania – stanowisko USA było jasne – desant w rejonie Neapolu i utworzenie dogodnych baz lotniczych dla bombardowań strategicznych. Lecz wiązałoby się to z zaabsorbowaniem dużych zasobów ludzkich, tak przecież potrzebnych podczas planowanego desantu w Europie Zachodniej. Po długich rozmowach postanowiono zaatakować. Głównymi powodami było przede wszystkim: chęć odciążenia frontu radzieckiego oraz przeciągnięcie rządu włoskiego i całej włoskiej armii na stronę aliantów. Kilkanaście dni wcześniej Wielka Rada Faszystowska pozbawiła Mussoliniego władzy, a król włoski Emanuel III powołał nowy rząd z marszałkiem Pietrem Badoglionim na czele. Wysłano także przedstawicieli włoskiej armii do kilku konsulatów brytyjskich. Skutkiem czego były rozmowy dotyczące zawieszenia broni z aliantami, które rozpoczęły się 3 IX na Sycylii.

Główne osoby zaangażowane w przygotowanie zawieszenia broni w chwilę po jego podpisaniu. Od lewej: brygadier Kenneth Strong, gen. Giuseppe Castellano, gen. Walter Bedell Smith i służący za tłumacza dyplomata Franco Montanari. Fot. Wikipedia

Owo porozumienie zostało podpisane 8 IX, o godzinie 20:00 włoskie radio nadało następujący komunikat: „włoskie siły zbrojne zaprzestaną jakichkolwiek działań bojowych względem sił angielsko-amerykańskich. Niemniej jednak będą one reagowały przeciwko ewentualnym agresjom, skąd by one nie pochodziły”. W praktyce oznaczało to, że armia włoska licząca ok. 650 tys. żołnierzy została zneutralizowana, a jedynym przeciwnikiem pozostała armia niemiecka. Alianckie plany przejęcia Włochów na swoją stronę spaliły na panewce, ponieważ wojsko to wycieńczone po kampanii północno-afrykańskiej posiadało tak niskie morale, że nie było zdolne do żadnego wysiłku wojennego. Przed podpisaniem porumienienia 3 IX po długotrwałym i bezcelowym ostrzale artyleryjskim wojska sprzymierzonych dokonały desantu w „dużym palcu włoskiego buta” i… zastały puste plaże. Warto tutaj przytoczyć słowa pewnego reportera, który zauważył, że „najzacieklejszy opór stawiła tego dnia puma, która uciekła z zoo w Reggio”. Sytuacja taka wynikała z niedostatecznej ochrony tego obszaru, jaką pozostawili Niemcy w sile zaledwie dwóch batalionów. Pomimo, iż armii nie stawiano na drodze żadnego oporu, posuwała się ona w iście ślimaczym tempie – w ciągu 4 dni przebyto zaledwie 50 km. Dwa dni później odbył się kluczowy dla kampanii desant na plażach w Salerno. Było tam zdecydowanie więcej wrogiego wojska, a co za tym idzie walki były bardziej zacięte. Punktem kulminacyjnym był dzień 12 IX, w którym to nastąpił niemiecki kontratak i tylko dzięki wsparciu lotnictwa udało się utrzymać miasto i przyczółki na plażach. 17 IX miał miejsce ostatni akord bitwy w rejonie Salerno. Zgodnie z niemiecką sztuką wojenną, podczas odwrotu Wermacht rozpoczął zmasowany atak mający na celu zmylić przeciwnika. Atak ten udało się jednak powstrzymać. Wtedy to Niemcy po raz kolejny rozpoczęli odwrót na ustalone wcześniej pozycje obronne. Na pierwszej ich linii znajdowała się miejscowość Volturno. Miejsce to było jedynie chwilowym przystankiem, które miało wiązać siły alianckie do połowy miesiąca, gdy oddziały inżynieryjne i członkowie paramilitarnej organizacji Todt zajmowały się budową skalnych umocnień i bunkrów na linii Gustawa i Hitlera. Aliantom zajęło tydzień, żeby dostać się do pozycji Osi. Sytuacja się powtarza – walki się przeciągają, odwrót Wermachtu i kolejna niemiecka linia obrony nazwana „Linią Bernharda”, zaś przez Amerykanów „Linią zimową”. Teren ten był nader wygodny do obrony: masyw górski z jedną drogą nadającą się do przemarszu wojsk. Po stronie sprzymierzonych nastąpił impas – wpłynęło na to m.in. zmęczenie żołnierzy po długotrwałych walkach oraz złe warunki atmosferyczne (bardzo obfite deszcze). Decydujący szturm rozpoczął się początkiem XII 1943. Pomimo, mogło by się wydawać, znaczącego wsparcia artylerii, nie osiągnięto zamierzonych celów. Wojska mozolnie posuwały się naprzód, zatrzymując się dopiero przy stokach Cassino, gdzie miały pozostać jeszcze przez niemalże pół roku. Tymczasem na wschodzie, sytuacja także nie przedstawiała się optymistycznie. Powodem tego były, analogicznie do reszty frontu włoskiego, silny opór armii niemieckiej, źle zaplanowana operacja przez dowództwo alianckie oraz niewykorzystanie przewagi w ich sprzęcie.

Klasztor na Monte Cassino – widok z Polskiego Cmentarza Wojennego. Fot. Wikipedia

Wzgórze Cassino, już od wieków wznoszące się 480 metrów nad miastem o tej samej nazwie, było punktem, który niejako okalał Rzym od południa i zapewniał skuteczną ochronę wiecznemu miastu. Według legendy, między 525, a 529 rokiem na wzgórze świątynne przybył św. Benedykt, by po przystosowaniu wzniesienia do pełnienia funkcji klasztoru katolickiego (wcześniej znajdowały się tam rzymskie świątynie), założyć tam opactwo. Kilkadziesiąt lat później klasztor (przez swe strategiczne położenie) został najechany i zdobyty – Benedyktyni powrócili do Cassino dopiero w 718 r., wówczas kiedy nastał okres względnego dobrobytu. Po dwustu latach historia zatoczyła koło i klasztor był odbudowywany po najeździe. Co ciekawe, kościół znajdujący się w klasztorze został konsekrowany dopiero w 1071 r., a mianowany do rangi katedry w roku 1321. Po trzęsieniu ziemi z połowy XIV w. nastąpił okres chwilowego „zastygnięcia” klasztoru, jednak w następstwie tej katastrofy przypadł okres świetności trwający trzy kolejne stulecia. Z tego właśnie okresu pochodzą zabudowania zniszczone podczas bitwy w 1944 r.

Szkic przedstawiający pole bitwy polskimi oczyma. Fot. Wikipedia

Ze strategicznego punktu widzenia miejsce to było wręcz idealne do obrony: wzgórze górujące nad doliną, co w połączeniu z ruinami powstałymi na skutek alianckich bombardowań stanowiło ogromne pole do popisu dla niemieckiego żołnierza i niemieckiej aparatury wojennej. Tak więc, rozpoczęła się bitwa. Była ona nieunikniona, lecz miała wyglądać jak większość dotychczasowych starć we Włoszech i na wschodnim teatrze działań wojennych – bardzo opieszale. Siły niemieckie prezentowały się następująco: 5 dywizja górska 44 DP Hoch und Deutschmeister (w jej skład wchodziło wielu weteranów spod Stalingradu), 15 dywizja grenadierów pancernych, 94 DP, 71 DP, w rezerwie znajdowały się: 29 i 90 dywizja grenadierów pancernych, część dywizji pancerno spadochronowej „Hermann Göring” oraz część żołnierzy z 1 dywizji spadochronowej.

Pierwsza faza natarcia rozpoczęta 12 I 1944 r. jest też początkiem encyklopedycznej „Bitwy o Monte Cassino”, zwanej również, nie koniecznie poprawnie, „Bitwą o Rzym”. W rzeczywistości były to cztery starcia stoczone wokół jednego wspólnego punktu: Cassino. Pierwsza akcja bojowa otwierająca serię niemal pół rocznych starć rozpoczęła się feralnie – plan był nader prosty. Wojska marokańskie i algierskie, wchodzące w skład francuskiego korpusu ekspedycyjnego, miały zajść wojska niemieckie po drugiej stronie Cassino. Lecz dzięki doskonale zorganizowanej obronie, Niemcom udało się zachować pozycje. Kilka chwil wytchnienia tak przecież potrzebnego dla obu stron i znów walka. Właśnie owo drugie starcie rozpoczęło się 17 I. Pierwsze skrzypce grał w niej II korpus amerykański. Niestety po kilku godzinach – pomimo znacznego przygotowania artyleryjskiego – nastąpiło załamanie.

Walka na granaty ręczne pod wzgórzem 593. Fot. Wikipedia

Było ono tragiczne z powodu znacznego rozproszenia się walczących żołnierzy alianckich, ponieważ tylko część z nich przedostała się na drugi brzeg rzeki Rapido (spełnili swoje zadanie przydzielone im w tej operacji). Sytuacja więc przedstawiała się następująco: cała dywizja piechoty rozproszona na otwartym terenie, zastosowanie przez wojska niemieckie, oprócz strzelców wyborowych, Nebelwerferów, czyli wieloprowadnicowych wyrzutni rakiet niekierowanych, działających na podobnej zasadzie co sowieckie „katiusze”. Uzyskano efekt psychologiczny w połączeniu z faktyczną skutecznością tego rodzaju broni oraz niskim morale wojsk amerykańskich, które poza kilkoma kompaniami wciąż pozostawały w kleszczach nienieckiej machiny wojennej na terenie przezeń kontrolowanym. U podnóża Cassino, 25 I armia francuska w sile tylko jednego pułku (!) miała zaatakować i zdobyć wzgórze Monte Cassino – jedna z kompani pułkowych (w pełnym stanie około 100 ludzi) powróciła z walk w liczbie tylko 18 żołnierzy.

Na północy, w okolicy miasta Anzio, dnia 22 I miał miejsce kolejny desant aliancki. Operacja ta nosiła kryptonim „Shinlge”, zaś celem jej było utworzenie przyczółka (sztukę tę alianci na froncie śródziemnomorskim opanowali bardzo dobrze), który miał odciążyć sprzymierzeńców spod Cassino. Plan prosty, ale z dużym potencjałem. Bardzo dobrze przygotowany, lecz jak to w takich przypadkach bywa zawiódł czynnik ludzki. Chodzi konkretnie o głównodowodzącego tą operacją desantową: generała Lucasa, który stwierdził, że lepiej będzie „zakotwiczyć się” na zdobytym skrawku terenu, niż (zgodnie z planem) prowadzić dalszą ofensywę… Decyzja ta pozbawiła aliantów nadziei na odsiecz i utracili oni możliwości operacyjne na tamtym terenie. Lucas zapłacił za to swoim stanowiskiem.

Pierwszy etap bitwy o wzgórze klasztorne na Monte Cassino zakończył się wizerunkową i materialną klęską aliantów. Okazało się też, że bez specjalistycznego sprzętu do walk górskich, zwykła piechota nie jest w stanie prowadzić operacji w takim terenie. Zapowiadało się bardzo długie oblężenie…

Druga próba przedarcia się przez pozycje niemieckie nastąpiła w połowie lutego. Szczegóły taktyczno-operacyjne były podobne jak podczas pierwszej próby opanowania wyznaczonych celów. Dlatego warto zwrócić uwagę na sprawę w tej bitwie nie mniej istotną, na pewno kontrowersyjną i w końcu najbardziej „fotogeniczną”. Chodzi mianowicie o bombardowanie klasztoru.

Bombardowanie klasztoru podczas drugiej fazy walk. Fot. Wikipedia

Przeglądając literaturę związaną z tematem natknąłem się na dosyć ciekawą opowieść: pewien amerykański żołnierz wywiadu natkną się kiedyś na dialog między dwoma wrogimi posterunkami – w wolnym tłumaczeniu brzmiał on tak: „Gdzie jest opat? Czy dalej jest w klasztorze?”. Alianci natomiast przetłumaczyli wyrażenie „Der Abt” (opat), jako „Die abt” (abt: ‘skrót’ od niemieckiego określenia sekcji) miało to być rzekomym dowodem na przebywanie wojsk Wermachtu na terenie klasztoru. W rzeczywistości ów budynek nie był dotąd przejęty na potrzeby wojskowe, czego zaś nie można było powiedzieć o zabudowaniach otaczających klasztor (Niemcy zajęli je w całości, gdyż jak twierdzili zabytkiem jest samo opactwo). Przed samym atakiem nastąpiły oczywiście liczne dyskusje nad jego zasadnością, lecz ostatecznie rozkaz dla załóg bombowców brzmiał: „klasztor ma być zniszczony”. Jako podstawy do tegoż czynu alianccy dowódcy przedstawiali takie oto racje: klasztor jest głównym punktem na linii Gustawa, jego przełamanie znacznie osłabiłoby morale przeciwnika. Jak już wspomniano, był on uważany za twierdzę. Bombardowanie z jednoczesnym atakiem na przyległe wzgórza (593, s. Angelo) zwiększyłoby szansę zwycięstwa. Obecnie, historycy nie uważają tych argumentów jako przekonujących, lecz w 1944 r. były one wystarczające. Decyzja została podjęta.

Ruiny klasztoru na Monte Cassino. Fot. Wikipedia

15 II zaczął się nalot – kilka fal z użyciem kilku rodzajów maszyn (B-17, B-25, B-26) spowodowały zrzucenie 576 ton bomb na 2 km2 (3,5 kg na m2). Jego bezpośrednim skutkiem (mało oczywistym) było utworzenie idealnych stanowisk obronnych dla nieprzyjaciela. Powstałe ruiny, szybko przez Niemców przejęte, stanowiły swego rodzaju fortecę, której zdobywanie należało przeprowadzać bardzo mozolnie, metr po metrze. Powodem tego było gruzowisko powstałe na miejscu klasztoru. Pełno w nim było zakamarków, szczelin, stanowisk obronnych, schronów, pozycji snajperskich, ponieważ wzgórze górowało nad terenem walk. Jednym z mało znanych skutków nalotu było niemalże dobrowolne oddanie zajętych pozycji (przez wojska indyjskie) na wzgórzu 593, w obawie przed ich zniszczeniem. W czasie drugiej bitwy postępy w zdobywaniu miasta nie były znaczące. Mimo kilkukrotnej przewagi aliantów nie udało się uzyskać utraconych pozycji, sprzymierzeni ponieśli bardzo dotkliwe straty. Oprócz uszczerbku w składach jednostek, zabudowanie twierdzy dla wroga, pozostała jeszcze jedna klęska – wizerunkowa. Ciążące poczucie bezcelowego zniszczenia jednego z najcenniejszych włoskich zabytków. Po zwycięstwie zeszło to z głównej wokandy w sprawie bitwy, lecz warto przypomnieć, iż mimo dobrych intencji, należy zaliczyć to do niewątpliwej klęski aliantów.

Plan działań II Korpusu w ostatniej fazie walk. Fot. Wikipedia

Jako, że obrona nieprzyjaciela nie została przełamana, dowództwo alianckie podjęło decyzję o kolejnym szturmie na niemieckie pozycje. Czynione było to wbrew woli szeregowych i podoficerów – żołnierze wyczerpani walką zwątpili w sens dalszych działań. Wojsko jest jednak instytucją autorytarną, także już 15 III rozpoczęła się trzecia bitwa o Monte Cassino. Podobnie jak poprzednio, odbył się zmasowany nalot bombowy, tym razem już nie na klasztor, lecz bezpośrednio na miasto Cassino. Pomimo intensywnych działań mających osłabić pozycję Wermachtu na tym odcinku frontu, znowu nie osiągnięto pełni celów. Tak jak w przypadku bombardowania opactwa, tak i teraz doszło do specyficznego „ufortyfikowania przez zniszczenie” terenu całego miasta. Po pozornych sukcesach, nastąpiło wraz z ulewnym deszczem, otrzeźwienie umysłów. Mimo dużej dysproporcji sił sukcesy były niewielkie. Jednym z powodów zaistniałej sytuacji był brak możliwości wykorzystania alianckich sił pancernych – czołgi nie mogły się przedostać przez miasto pełne lejów po bombach.

Warto w tym miejscu przytoczyć historię wyśmienitego sposobu obrony nazistów przed liczniejszym przeciwnikiem. Ów sposób polegał na ścisłym współdziałaniu CKM-ów z piechotą, organizowaniu zasadzek, swoistych punktów obrony, czy nawet tuneli łączących ze sobą kilka zabudowań. Czołgi, wysłane przez aliantów w celu odciążenia miasta, w kierunku Massa Albaneta, zaatakowane zostały jednak przez Niemców, co jest przykładem, iż mimo niewystarczających środków, żołnierz niemiecki na obcej ziemi należy do najbardziej bitnych. Był to jeden z ostatnich akordów trzeciej bitwy, warto jednak zaznaczyć, że mimo braku działań na pierwszej linii oddziały pomocnicze pracowały ciężko i wytrwale. Skutkiem tego był system umocnień, rozbudowywany tak długo, polepszany, że w końcu nawet kilka kilometrów za linią frontu stały bunkry z działami 88 mm z czołgu Panter. Jest to kolejnym świadectwem wytrwałości armii niemieckiej, nie poddającej się mimo znaczącej przewagi aliantów, zwłaszcza w lotnictwie i artylerii i nieustannie drążącej podziemne korytarze.

Polscy zaopatrzeniowcy dostarczający amunicję. Fot. Wikipedia

Podczas każdej wojny istotną sprawą jest morale walczących oddziałów. Od niego bowiem zależy w dużej mierze zaangażowanie w walce. Po kilku miesiącach, obie strony były na pewno mocno wyczerpane, zmęczone nieustającym wysiłkiem, lecz wydaje się, że ich motywacja dająca przekonanie, że to od nich tak wiele zależy, dawała im także poczucie nie tyle sensu, ile oparcia w wysiłku dla siebie, ale i dla swoich bliskich. Na myśl nasuwa się refleksja: nie było łatwo, wytrwali, nie było łatwo, walczyli, nie było łatwo, ale oni wiedzieli, że w ich rękach ważą się losy świata. W większości mieli już tego zapewne dosyć – kolejne bezsensowne szturmy, kolejne utracone pozycje… Lecz szli i szli niepokonani. Żyjemy w czasach pokoju, bezpieczeństwa i warto czasami pomyśleć o tych, którzy tego nie doznali, o tych którzy dla nas wywalczyli pokój.

 

 

Emil Czech gra Hejnał Mariacki w zdobytym klasztorze. Fot. Wikipedia

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Przypisy:

[1] Układ Sikorski-Majski: https://pl.wikisource.org/wiki/Uk%C5%82ad_pomi%C4%99dzy_Rzecz%C4%85pospolit%C4%85_Polsk%C4%85_a_ZSRR_z_30_lipca_1941_(uk%C5%82ad_Sikorski-Majski) [online] (dostęp: 19.02.2019).

[2] Persja: widywana w dokumentach polskich i brytyjskich w latach 1941-1942 nazwa Iranu. Wynikało to z częstych pomyłek związanych z podobną nazwą Iraku i Iranu.